niedziela, 3 lipca 2011

wariacje na temat


Na kolację zjadłem choć Jay powiedziałby połknąłem
Łyżkę, garść i szczyptę mniejszą niż odrobina
Lnu, albo lekko słonawe siemię lniane
Popiłem to wszystko apetyczną szklanką
Chłodnej marcowej wody.
W niezmąconej ciszy usiadłem na brzegu rzeki
W swoim pokoju, a pomarańczowy flamaster
Rozlał się na śnieżnym prześcieradle.
Kwintesencją nadchodzącej ciepłej nocy
Pozostanie płócienna torba z Bodo
I przenikliwy jej zapach tysiąca lat wilgoci i kurzu.

[28.06.11]

Rzuć chłodnym wzrokiem
Na barki i łokcie
Powąchaj moje kolana czyż
Nie cuchną samotnością
Bolesnych upadków
Na wypłowiałą pożółkłą trawę
 I matowy topiący się asfalt

[28.06.11]

Cztery wariacje

1

Pamiętam deszcz w zoo
Tak rzęsisty i chłodny
Błotnistą wodę w nosie i uszach
Zmoknięte słonie pod wieżą
Nie mogę za to
Przypomnieć sobie śniegu
I zapachu pszczół

2

Dzieje mojego życia
Na przełomie wiosny i lata
Można by zamknąć w ciasnym wybiegu
Dla dzikich psów

3

A w międzyczasie autobus toczył się tak wspaniale
W drodze powrotnej między tobą a mną

4

Po zatarciu się chmur
Gdy kolory wyblakły
A nad rzeką zaczął pachnieć bez
Jedynym schronieniem okazał się
Libański cedr, a przy jego pniu
Pusta butelka z zielonego szkła

5

Nie mów mi proszę
Że nie zmroziłaś stóp
Nie obdarłaś kolan i łokci
Do lepkiej ciepłej krwi
I suchych kości
Kamienny mur nie polubił naszych snów

[01.07.11]

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Tylko na krakowskim zwierzyńcu zapraszamy na historyczną podróż ulicą JAXY GRYFITY. Ulica jest długa i niezwykle kręta. Ów możnowładca małopolski, krzyżowiec i fundator klasztoru bożogrobowców w Miechowi podobno zagląda od czasu do czasu w te strony. Z Jaxy już tylko krok na Emaus, wystarcz zgrabnie przeskoczyć solidny murek by znaleźć się na skraju rwącej rzeki. Po stronie prawej Jaxa Gryfita, z lewej Jaksa z Miechowa.
Jestem prześladowany tym konkretnym rodzajem muzyki. Podobno to balsam na neurozę.

środa, 13 kwietnia 2011

Miałem ostatnimi czasy nieskrywaną przyjemność zagłębić się w ujmującą lekturę. Autor Charles Bukowski.  Tym razem  w wymiarze czysto lirycznym. Spożywając, niesmaczne swoją drogą, zielone curry w Warszawskiej restauracji Mandala, gdzie ów chiński symbol umieszczony został na głównej ścianie, zerknąłem na szklany blat stołu. Nie byłbym w stanie rozszyfrować tych niepoliczalnych mandalskich szczegółów, nie wypiwszy uprzednie sfermentowanego kokosowego mleka. Niestety nie było owego pod ręką. Pomyślałem, że skoro serwis dobija się od czterech osób kelnerzy muszą wieść w stolicy iście królewski żywot. Nie zbaczając z  tematu przywołuję tą chwilę kiedy wzrok mój zatrzymał się na kartce maszynopisu, umieszczonego pod szklanym blatem stołu. Charles Bukowski ale zupełnie inny od szmiry, szmirze nie równy. Notatki na temat pewnego rodzaju poezji pomogły przetrawić niewysmakowaną kuchnie, zakręciły o ciut w głowie. Przeczytawszy notatki na temat pewnego rodzaju poezji, nie wiele z nich rozumiejąc uznałem je jednak za bardzo słuszne, szczere i rozbrajająco prawdziwe. Doszedłem także do wniosku, że obecnie panujący mistrz hinduskiej kuchni nie może mieć 15 lat, a medytacja przy współudziale Mandali nie może prowadzić do niczego dobrego. W drodze powrotnej spotkałem dużo frywolnych kobiet.

środa, 30 marca 2011

zapiski z dziedzinca w Sorbonie vol 2

[Mam na sobie teatralne buty]

Mam na sobie teatralne buty
Buty teatralne
Pstrokate mapy półwyspu apenińskiego
Są ozdobą pomarańczowej ściany
Powieszone do góry nogami to chluba
Tej rdzennie włoskiej restauracji

Dwa płatki cytryny pływają swobodnie
W chudych kieliszkach do wina
Motyle czerwono-srebrne
Obsiadły kwiaty w smukłych szklanych wazonach
Apel strudel to rozkosz
Którą polecamy dziś gościom

Ileż jest dam o rysach
Porcelanowej lalki, duńskich
I niderlandzkich księżniczek
Przy poplamionych tartą obrusach
Cztery, pięć, sześć
A tylko jeden Paw królewski.

zapiski z dziedzinca w Sorbonie











Sonata

Przyszła ponownie i usiedli
Ponownie tam gdzie siedzieli
Poprzedniego dnia we wtorek
Dwa dni po niedzieli, nie byle jakiej

Zgodnie z żydowskim prawem
W ten pamiętny dzień początku
Tygodnia, gdzie poniedziałek
Jest zaledwie dniem następnym

Odwiedziły nas rdzenne ludy
Mieszkańców biblijnej Kenii,
Indii i Samarii, westchnienie
Na widok czarnych królów

Niezapowiedziana wizyta
Wniosła w nasze zmurszałe serca
Upadek cywilizacji i wybuch dzikości
Napełniła spokojem


Radosne słowo – bądź pozdrowiona
Szeptały nasze usta
W bezgłośnym podziwie
Ponad szmerem głosów

Bogate królestwa upadły
Szaty i złoto osiadły
Na dnie bezdennego morza
Przepadł tłum i boska chwała

Wydawało się, że płakała
Tamtego dnia lecz teraz
Musiało być to jedynie złudzenie
Krzesła odsunięto i zasunięto

Przy jesiennym słońcu
Wyblakłym od upływu czasu
Jej wypukłe i pełne oczy
Lśniły blaskiem bez śladu łez

Wpatrzone w jakiegoś mężczyznę
Siedzącego naprzeciw niej.
Bez zbędnych słów i niepotrzebnych gestów
Pili i jedli.