Na kolację zjadłem choć Jay powiedziałby połknąłem
Łyżkę, garść i szczyptę mniejszą niż odrobina
Lnu, albo lekko słonawe siemię lniane
Popiłem to wszystko apetyczną szklanką
Chłodnej marcowej wody.
W niezmąconej ciszy usiadłem na brzegu rzeki
W swoim pokoju, a pomarańczowy flamaster
Rozlał się na śnieżnym prześcieradle.
Kwintesencją nadchodzącej ciepłej nocy
Pozostanie płócienna torba z Bodo
I przenikliwy jej zapach tysiąca lat wilgoci i kurzu.
[28.06.11]
Rzuć chłodnym wzrokiem
Na barki i łokcie
Powąchaj moje kolana czyż
Nie cuchną samotnością
Bolesnych upadków
Na wypłowiałą pożółkłą trawę
I matowy topiący się asfalt
[28.06.11]
Cztery wariacje
1
Pamiętam deszcz w zoo
Tak rzęsisty i chłodny
Błotnistą wodę w nosie i uszach
Zmoknięte słonie pod wieżą
Nie mogę za to
Przypomnieć sobie śniegu
I zapachu pszczół
2
Dzieje mojego życia
Na przełomie wiosny i lata
Można by zamknąć w ciasnym wybiegu
Dla dzikich psów
3
A w międzyczasie autobus toczył się tak wspaniale
W drodze powrotnej między tobą a mną
4
Po zatarciu się chmur
Gdy kolory wyblakły
A nad rzeką zaczął pachnieć bez
Jedynym schronieniem okazał się
Libański cedr, a przy jego pniu
Pusta butelka z zielonego szkła
5
Nie mów mi proszę
Że nie zmroziłaś stóp
Nie obdarłaś kolan i łokci
Do lepkiej ciepłej krwi
I suchych kości
Kamienny mur nie polubił naszych snów
[01.07.11]